ŚWIĘTY MIKOŁAJ Z LEGENDY TORUŃSKIEJ Elli Hyciek
Opublikowano 5 grudnia 2022 autor: admin | Kategoria: Artykuły bieżace |

ŚWIĘTY MIKOŁAJ



Przed wiekami,
kiedy panował dobrobyt, a mieszkańcom Torunia życie upływało w dostatku, bo do portu nad Wisłą zawijały statki pełne towarów, rozwijał się handel, rozkwitło pięćdziesiąt
/ 50 / cechów różnych specjalizacji rzemieślniczych, nikt nie pomyślał nawet, że życie może się zmienić na gorsze.
Toruń złotego wieku zawdzięczał sławę i dobrobyt słynnym jarmarkom, pracowitości Torunian, mądrości uczonych oraz pilności studentów, którzy wkuwali wielostronicowe treści
z książek.
Dzieci pod okiem przyparafialnych nauczycieli szkrabały rysikami po łupkowych tabliczkach mozoląc się nad arytmetyką albo już później przycinanym cienko gęsim piórem kaligrafowały wypracowania. Bardzo się starały, aby nie zasiąść w „oślej ławce”.
W warsztatach rzemieślniczych wrzała praca i nauka, a w domach jak pszczółki uwijały się przy obiedzie gospodynie, aby jak nakazywał zwyczaj, wszyscy razem całą rodziną zasiedli do stołu, gdy majstrowie i czeladnicy po trudach pracy wrócą szczęśliwie do domu na posiłek. Podczas nieobecności mężczyzn, dom, dzieci,
a nieraz całe gospodarstwo znajdowały się pod opieką kobiet.
W matczynych wysiłkach często wspomagały usłużne dzieci.
U plebejuszy dzieci uczestniczyły od rana do wieczora we wszystkich pracach, którymi żył dom. Dzieci rosły w swojskim, dziewiczym otoczeniu. Szewskie czy chłopskie dzieci całowały ojca w rękę, a on z całą patriarchalną mocą egzekwował wykonanie obowiązków. Karano zwykle rózgą albo rzemieniem. Ale dzieci również się bawiły. Właściwie zawsze się bawiły w to samo. Chłopcy uprawiali hippikę jeżdżąc na kijach albo bawili się
w średniowieczną macabre, czyli w czarnego luda.
Dziewczynki natomiast w ciuciubabkę albo budowanie mostów dla panów starostów.
Czas płynął powoli od wschodu do zachodu słońca. Torunianie pracowali, uczyli się, budowali obiekty wielkie i male w bogatym repertuarze gotyckiej architektury
o nieprzemijającej wartości.
Świętowali i bawili się. O świętach, nabożeństwach, odpustach, obchodach publicznych, jarmarkach, imieninach i innych sprawach z różnych dziedzin informowały i miło nastrajały kalendarze. Czasami były jedynymi księgami w domu. Pierwszy kalendarz w języku polskim ukazał się w 1516 roku i był lekturą na zimowe, spokojne wieczory.
NOWY ROK przepędzał rok stary i zbliżała się pora życzeń i podarków. Śmiały się oczy
i cieszyły uszy. Chodzili kolędnicy; grali, śpiewali liryczne życzenia, aby darów boskich nie brakowało w ciągu roku i życzyli ” do siego roku „.
W niektórych domach, aby zwabić fortunę, pomyślność
i zdrowie, kładziono na stół świeży bochen chleba i sól,
i przykrywano białym ręcznikiem.
Obchodzono święto Trzech Króli, choć nie wiadomo było dokładnie czy KASPER, MAJCHER i BAJTAZY byli królami ze Wschodu, czy patrzącymi w gwiazdy uczonymi magami. Ludzie radowali się i ściągali tłumnie do kościoła. Tylko czeladnicy przystępowali do pracy już w nowym roku. Księża wizytowali parafian, przepytywali z religii i zbierali datki, błogosławili, pozostawiając na drzwiach kredą wypisane tajemne znaki K + M + B
i znikali z ministrantami pośród śpiewu kolęd i pastorałek.
W lutym na święto Gromnicznej zapalano uroczyście świece
z błogim powiewem wyobrażeń i tęsknot. Bo ogień dawał ciepło, pomagał przyrządzać strawę dla ludzi i zwierząt, był znakiem ciepła rodzinnego, współtworzył atmosferę więzi
z mieszkańcami. Ogień był też straszny i wymagał szacunku. Gospodynie rozpalając piec żegnały się znakiem krzyża. Bano się ognia, błyskawic i pożarów.
Pod znakiem księcia Zapusta przed ostatkami, w Toruniu czas wyraźnie przyspieszał biegu, folgował psotom i niby dziwny wulkan wybuchał igraszkami i kolorowym strumieniem zabawy.
Dzieci bogatsze i te biedne obdartusy wałęsające się po rynku, miały uciechy co nie miara
z przebierańca w kożuchu z wywróconym kudłami na wierzch, w papierowej czapie przybranej wstążeczkami, który wesoło oświadczał, że jest mantuańskim księciem Zapustem z dalekiego kraju, gdzie deszcz z ziemi do nieba pada. Zapust przebieraniec miał świtę z kilku obdartusów i oślogłowego profesora, który obiecał uczyć dzieci w szkole, jeżeli przedtem od rodziców dostanie jajek, kaszy i słoniny. Zapraszano przebierańców do domu na barszcz i kapustę zgodnie z przysłowiem: „gość w dom, Bóg w dom”.
Dla takiego ulicznego teatru była to prawdziwa uczta dla żołądka, bo potrawy były smaczne, prawdziwe dzieła kulinarne. Torunianie lubili jeść, pić i bawić się. Powtarzali często takie powiedzonko: gdzie barszcz i kapusta, tam chata nie pusta.
W domach patrycjuszy podawano na stół rosoły, flaki, różne sosy, pieczeń wołową, gęsi, prosię, porcje baraniny i cielęciny, ser, garnce miodu i wina. Koniecznie musiały być bochny chleba własnego wypieku. Dzieci dostawały lanie od ojca, jeżeli zasiadły do stołu
z brudnymi rękami, albo skubnęły przed wspólną modlitwą.
Rygory Wielkiego Postu strasznie denerwowały żaków
i młodszych szkolniaków. Tropiono wszędzie wesołków strasząc ich ogniem piekielnym.
Nie wolno było gwizdać, grać na instrumentach, tańczyć, patrzeć w lustro, jeść mięso, próbować trunków. Kobiety nie mogły nawet zająć się przędzeniem i przędziwo leżało przez okres postu.
Z pobożności albo dla pokuty w kościele i na ulicach biczowali się do krwi rzemienną dyscypliną kapnicy. Szli boso, okryci kapturem zakrywającym twarz z wyjątkiem oczu i kapą białą, czerwoną, zieloną lub błękitną.
W kwietną Niedzielę Palmową wierzbowe gałązki z baziami należało mieć podczas nabożeństwa. Połykano bazie zwane bagniątkami wierząc, że zapewni to dobre zdrowie
i da zbawienie duszy. Dziewczęta od świtu smagały wierzbiną każdego napotkanego chłopaka. Palmy ustrojone, kolorowe, fantazyjne i poświęcone miały dom chronić przed klęskami, a także zdobiły ścianę izby aż do następnej wiosny.
WIELKANOC była dla Torunian czasem szczególnie bogatej obyczajowości, inspirowanej przez religię katolicką. Całymi rodzinami po południu odwiedzano groby i czas spędzano na modłach. Kwestarze pobrzękiwali tacami i należało złożyć datek. Groby były wykonane
z fantazją artystyczną, bogatą plastyką i przepychem. Niektóre dzieciaki bały się napuszonych światłem lwów błyskających ślepiami i wachlujących jęzorami wywieszonymi z paszczęk. Aniołowie dęli w trąby, a warty przy grobie leżącej figury Chrystusa
pełnione przez żołnierzy Piłata zdawały się być jak żywe.
A później
tak upojnie pachniały w kuchni przysmaki. Dzieci i dorośli szli poświęcić wyroby. Ksiądz dokonywał pokropienia mazurków, szynki, kiełbas, kraszanek, a nawet białych jaj kurzych. Kiedy biły dzwony to wtórowały im armaty i moździerze oraz domowe instrumenty huku. Obdarowywano się pisankami a nawet zanoszono kołacze rajcom miejskim. I nadchodziła wiosna romantyczna w liściach i kwiatach rozpierając serca przez wzruszenia. Wisła unosiła niespiesznie, lecz życzliwie flisacze tratwy, czółna, szkuty, komięgi, komiasy, dubasy,
galary i byki do bursztynowego Bałtyku. Flisowie w Gdańsku po dokonaniu spławu lubili zabawić się, wyhulać, napić. Obozowali pod gołym niebem drażniąc mieszczuchów swobodnym życiem. Później przepiwszy nieraz cały zarobek, wracali brzegiem wiślanym
w swoje strony. Podczas ich nieobecności dom i dzieci znajdowały się pod opieką flisaczych żon.
Tak mijał rok, potem następny i nikt z mieszkańców Torunia
nie pomyślał nawet, że życie może zmienić się na gorsze.
Ale przelatywała wtedy nad światem czarna śmierć
i zatrzymała się w grodzie nad Wisłą. Przybyła ze Wschodu , może z Lewantu, zabijała morowym powietrzem, ale tak naprawdę nikt nie wiedział skąd znalazła się w Toruniu. Nie było przed nią ratunku. Nie miała litości. Wyczuwały ją nawet kury
i rozbiegały się w popłochu na wszystkie strony. Psy skomliły przerażone, gwiazdy spadały do rzeki, a wiatr rzępolił smutno na cytrze snując się po polach i lasach. Nastały ponure dni.
Był właśnie rok nieurodzaju. Rozdano ubogim ziarno i mąkę z miejskich spichlerzy, ale zabrakło dla wszystkich i władze miasta były bezradne wobec biedy, epidemii i strachu. Medycyna też nie mogła pomóc ze względu na brak środków, niską świadomość higieniczną oraz niezwykłą wiarę w zabobony i przesądy.
Zamknięto bramy miasta, przepędzono żebraków i tworzono specjalne oddziały strażników i pachołków, którzy zbierali umarłych po zaułkach, rzucali na wóz i wywozili za miasto do wspólnej mogiły.
Bogaczom przyszło zacisnąć pasa, a biedacy wyciągali gliniane miseczki prosząc o pokarm. Z rzadka już dymiły kominy warsztatów i kamieniczek. Dzwon na wieży cicho pojękiwał bezradny na ludzką niedolę. Niektórzy Torunianie uciekali przed zarazą chroniąc się w lesie i pozostawiali chorych na pastwę losu. Opuszczonymi zajmowały się
w szeleszczących habitach mniszki toruńskie służebnice św. Bieniasza.
Wielki strach i wielka bezradność zapanowały w mieście. Właśnie w tej sytuacji mieszkańcy Torunia zwrócili się o pomoc do swojego biskupa MIKOŁAJA.
– Módlcie się – powiedział , a Bóg was nie opuści. Śpiewano nieustannie pieśni w zaułkach
i na rozstaju dróg:
„Od powietrza, głodu, ognia i wojny
zachowaj nas Panie …”
Zawitał wtedy do toruńskiego portu na Wiśle galar wypełniony zbożem. Biskup zwrócił się do załogi aby odstąpiła część zboża mieszkańcom Torunia. Nie bójcie się. Gdy zawiniecie do portu przeznaczenia, nie zabraknie wam ani ziarenka. I tak się stało.
Na pamiątkę tego cudu uznano biskupa Mikołaja za świętego, a 6 grudnia dzień jego imienin przyjęto jako zwyczaj dawania prezentów.
* Tekst pochodzi z: LEGENDY TORUŃSKIE / 12 / – Toruń 1997
Autorka Ella Hyciek z wielką serdecznością przybliżyła
Czytelnikom Portalu Seniorów www.wmoimobiektywie24.pl
czasy Średniowiecza i urokliwą legendę o Biskupie Mikołaju, który uratował Toruńczyków od śmierci głodowej.
Łatwo zauważyć jak ” historia kołem się toczy…”
RADOSNYCH MIKOŁAJEK
***ZOBACZ też: – www.wmoimobiektywie24.pl
PROŚBA DO ŚWIĘTEGO MIKOŁAJA – 29. XI.2021
oraz: DZIEŃ ANIOŁA – 6 rudnia 2021